Moja podróż do domu nie należała do najprzyjemniejszych. Akurat, kiedy wychodziłam ze szkoły, zaczęło padać. I to nie jakiś drobny deszczyk, tylko ulewa, wiadra wody lały się z nieba. Takie właśnie było moje szczęście.
Kiedy wróciłam do domu byłam przemoczona do suchej nitki i co chwilę kaszlałam.
Mieszkałam wraz z moim wujkiem, który trzymał mnie pod swoim dachem tylko dlatego, że sąd przyznał mu prawa rodzicielskie. Był moją jedyną rodziną. Chyba.
Jego mieszkanie wyjęte było żywcem z lat osiemdziesiątych; boazeria na ścianach, meblościanka, przeszklone drzwi i dym papierosowy unoszący się w powietrzu.
Zdjęłam buty i poszłam do łazienki, by chociaż trochę się wysuszyć. I tu panowała moda z PRL’u. Stara wanna, lekko rdzewiejący kran oraz plastikowy sedes. Sięgnęłam po ręcznik i wytarłam przemoczone ciało i włosy. Kichając, udałam się do mojego malutkiego pokoiku.
Tak jak cała reszta mieszkania, pokryty był boazerią. Miałam małą, lekko zniszczoną wersalkę, stojącą w rogu pomieszczenia. Obok niej znajdowało się solidne, dębowe biurko oraz laptop. W drugiej stronie pokoju stała szafa z lustrem po wewnętrznej stronie drzwi. Właściwie w tym pomieszczeniu nie było żadnego elementu, który świadczyłby o tym, że mieszka tu nastolatka.
W nieco nostalgicznym nastroju zdjęłam z siebie przemoczone ubrania i powiesiłam na kaloryferze, żeby się wysuszyły. Wzięłam z szafy pierwsze lepsze spodnie dresowe oraz nieco za dużą, rozciągniętą bluzkę. Zamykając szafę kątem oka zobaczyłam swoje odbicie. Dziewczyna po drugiej stronie lustra posiadała owalną twarz, którą przysłaniały nieco czarne, kręcone włosy. Miała niezwykle przeciętne oczy – szare. Na jej policzkach występowały delikatne wypieki. Jej nogi zdobiła spora kolekcja siniaków i zadrapań. Odwróciłam natychmiastowo wzrok. Nie lubiłam się sobie przyglądać. Narzuciłam na siebie suche ciuchy i udałam się do salonu.
Wuj siedział już w swoim standardowym miejscu – w fotelu przed telewizorem z piwem w ręku. Oglądał jakąś powtórkę meczu.
Brat mojej mamy miał ogromny brzuch – pod tym względem przypominał kobietę w ciąży. W bliźniaczej ciąży. Na jego pulchnej twarzy widniał tygodniowy zarost. Spoglądał na ekran telewizora lekko przekrwionymi oczyma. Przypominał mi trochę Beagle’a.
Usiadłam nieśmiało na kanapie. Spojrzał na mnie z niezwykłym zdziwieniem w oczach. Zazwyczaj po przyjściu ze szkoły zamykałam się w swoim pokoju.
– Cześć, wujku – mruknęłam.
Nadal spoglądał na mnie nieufnie.
– Czego chcesz? Mówiłem ci już, że jeszcze nie dam ci kieszonkowego… – zaczął gburowato.
– Nie o to chodzi. Chciałam tylko spytać… – nie wiedziałam jak zacząć. – Czy… Czy mama naprawdę nie żyje?
Wuj pobladł, a jego źrenice lekko się rozszerzyły. Jego reakcja wskazywała na to, że coś odkryłam.
– Oczywiście! Myślisz, że gdyby żyła, to trzymałbym cię tutaj? – spytał, przy okazji mnie opluwając.
– Pewnie nie… – mruknęłam zawiedziona. – Na jakiejś stronie był artykuł o tym, że jakaś Anita Mańczak ma firmę w Anglii…
Odcień skóry wujka był w tym momencie niewiele ciemniejszy od piany w piwie, które trzymał tak mocno, że zbielały mu knykcie.
– Bzdura! – krzyknął tak głośno, że aż zabolały mnie uszy. Ewidentnie coś ukrywał, bo zbyt się wzbraniał. – To dość popularne nazwisko… Najwyraźniej jakaś kobieta o imieniu i nazwisku takim jak twoja świętej pamięci matka, prowadzi salon piękności w Anglii, to jest przypadek.
– Pewnie ta… Czekaj! Skąd wiesz, że to jest salon piękności? Mówiłam tylko, że ma firmę, nie… – zaczęłam, teraz już pewna, że wujek coś ukrywa.
– Wyjdź! Wynocha! Do swojego pokoju! – ryknął, a tym razem jego twarz stała się strasznie czerwona.
Nie chcąc narazić się na kolejną salwę krzyków i upomnień wuja, po cichu udałam się do swojego pokoju. Usiadłam na wersalce i zapatrzyłam się w podłogę. Czyli to prawda…? Moja matka… żyje? Skoro to ona, to czemu miałaby kłamać na temat tego, że mnie regularnie odwiedza? Nic mi się nie zgadzało. Wujek coś wiedział, jego reakcje były zbyt oczywiste. W takim razie dlaczego od małego wpajał mi, że matka nie żyje?
Nie miałam zamiaru tego tak zostawić. Nie chciałam się poddawać. Sięgnęłam po laptopa i wpisałam w wyszukiwarkę nazwę salonu prowadzonego przez Anitę Mańczak. Lub moją mamę.
Wyskoczyło mi bardzo dużo wyników, kliknęłam pierwszy link, który był odnośnikiem do oficjalnej strony salonu. Oczywiście, była po angielsku, ale na szczęście rozumiałam ten język na tyle dobrze, że bez problemu odczytałam każdą informację. Na stronie głównej znajdowało się mnóstwo zdjęć z salonu, gdzie jakaś kobieta stała w towarzystwie przeróżnych, bardziej i mniej znanych celebrytek. Przyjrzałam się jej dokładnie i niemal krzyknęłam ze zdumienia. Ta kobieta z całą pewnością nie tylko była Anitą Mańczak ale i moją matką! Na każdym ze zdjęć uśmiechała się promiennie, a włosy związane miała w luźny warkocz. Drżącymi dłońmi sięgnęłam do szuflady w biurku i wyjęłam z niej nieco zniszczone zdjęcie matki. Kobieta na zdjęciu z Seleną Gomez miała ten sam cudowny uśmiech, proste zęby, kształtny nos, zielone oczy i włosy związane w kłosa, co moja matka uśmiechająca się do mnie z fotografii, którą trzymałam w trzęsącej się dłoni. To była ona.
* * *
Nie było nawet mowy o tym, że dzisiaj zasnę. Leżąc na boku, wodziłam palcem po boazerii jak niewidoma. Po raz setny z kolei sprawdziłam na komórce treść artykułu. Znałam go niemal na pamięć. Skoro to moja matka, to czemu twierdziła, że mnie regularnie odwiedza? Chyba, że… mam siostrę…?
Nie wiedziałam, co jest prawdą, a co nie, ale jedno było pewne – w jakiś sposób musiałam się dostać do Londynu. Chciałam porozmawiać z matką, której tak bardzo mi brakowało. Wujka na lot do Anglii nie namówię, to pewne. Na klasową wycieczkę jest to za daleko, więc również nici.
Moje rozmyślenia trwały do świtu, ale udało mi się jeszcze na chwilę zasnąć. Na około dziesięć minut, ale zawsze coś. Wyłączyłam irytująco dzwoniący, staroświecki budzik, przy okazji zrzucając go na podłogę. Trudno, kiedyś go podniosę.
Powlekłam się bardzo mozolnym krokiem do przestarzałej łazienki. Zaświeciłam gołą żarówkę, lampy tu nigdy nie było. Spojrzałam w lustro. Pod moim oczami uformowały się ciemnoszare worki. Wyglądałam jak panda. Chyba jednak te siedem godzin snu się człowiekowi do czegoś przydaje… Sięgnęłam po mój jeden z nielicznych kosmetyków, korektor. Nałożyłam go starannie, aby ukryć te pandzie oczy. Potem umyłam dokładnie zęby i chyba dopiero wtedy się dobudziłam, bo z roztargnienia posmarowałam sobie rzęsy pastą do zębów.
Po powrocie do pokoju założyłam na siebie niebieską koszulę w kratę i moje wyschnięte już spodnie z wczoraj. Wychodząc z pokoju, wstąpiłam do kuchni, żeby zabrać standardowe dwie złotówki. Jeszcze nigdy nie dostałam śniadania do szkoły, zawsze dostawałam pieniądze i sama miałam kupić sobie coś w sklepie.
Nie trudziłam się nawet tym, żeby pożegnać się wujkiem, no bo niby po co?
W trakcie drogi do szkoły wstąpiłam do małego, narożnego sklepiku, w którym zawsze kupowałam sobie kanapki.
– Cześć, Vanesso – wesoło oznajmiła sprzedawczyni. – Jak zawsze kanapka z serem i baton czekoladowy? – spytała i nie czekając na odpowiedź, wyłożyła produkty na ladę.
– Dziękuję – uśmiechnęłam się, mimo tego że w duchu byłam rozbita. Położyłam na blacie pieniądze i schowałam jedzenie do plecaka.
– Co się stało? – spytała mnie, kiedy znajdowałam się już przy drzwiach. Uśmiechnęłam się dość kwaśno.
– Nic. Naprawdę. – Nie czekając na reakcję ekspedientki, wyszłam ze sklepu.
Jeszcze długo chodziłam z głową w chmurach, ale z otępienia wyrwał mnie głośny odgłos klaksonu.
– Panna, rozglądaj się! – ryknął do mnie kierowca czerwonego opla, na którego prawie wpadłam.
– Przepraszam – mruknęłam, czując, że płoną mi policzki. Szybko zniknęłam mężczyźnie sprzed oczu. Spojrzałam na mój mały, skromny zegarek na rękę. Miałam dwie minuty do rozpoczęcia się lekcji. Pognałam do szkoły tak szybko, na ile pozwalała mi na to moja kondycja.
Weszłam do szkoły równo z dzwonkiem. Cała moja klasa czekała przed salą na nauczycielkę geografii. Zatrzymałam się i złapałam za ścianę, biorąc płytkie oddechy. Monika spoglądała na mnie z tym swoim uśmieszkiem wyższości wymalowanym na twarzy. Odpowiedziałam jej spojrzeniem przesączonym jadem i nienawiścią, na co tylko ta jeszcze bardziej się uśmiechnęła. Chciała mi coś powiedzieć, ale nadeszła nasza nauczycielka geografii, jak zwykle z dość zmęczonym wyrazem twarzy.
– Dzień dobry – przywitała nas, kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca. – Zostawcie swoje rzeczy w sali, idziemy na zewnątrz.
Całą klasę przeszedł szmer zaciekawionych głosów. Mnie też zdziwiło to zachowanie, nigdy dotąd nie zapewniała nam żadnych atrakcji.
Włożyłam ręce do kieszeni i powlekłam się za klasą. Moja szkoła miała naprawdę spory teren – dwa boiska i mały lasek. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, nauczycielka oznajmiła:
– Proszę, podzielcie się na grupy trzyosobowe – niemalże zaśpiewała.
Niechętnie rozejrzałam się po mojej klasie. Zauważyłam, że Monika dobrała sobie do trójki swoje dwa największe pachołki – Asię i chłopaka, który ślinił się na jej widok, Pawła.
Kiedy już prawie wszyscy dobrali swoje drużyny, zostały trzy osoby wraz ze mną. Przeklęłam w duchu, kiedy zobaczyłam, kto jest ze mną w drużynie.
W moją stronę szła bardzo kontrastująca dwójka. Jedną z nich była Olga, dziewczyna z rzeszy fanek Moniki. Miała na sobie zdecydowanie za krótką, różową spódniczkę, bluzkę na ramiączkach i baleriny. Blond włosy swodonie spływały jej po ramionach. Na jej twarzy widniał przygłupawy uśmiech. Sprawiała wrażenie kompletnie odmóżdżonej. Wkrótce przekonałam się, że to prawda.
Drugą osobą był Aleks, niewysoki chłopak z nerdowskimi okularkami na nosie. Całą jego twarz pokrywały pryszcze, nie było kawałka skóry, na której ich nie miał. Naburmuszył się i trzymał ręce złożone na piersi.
Bez słowa stanęli koło mnie. Musiało to wyglądać przekomicznie; blondynka z głupim uśmiechem, chłopak o myszowatych włosach z gburowatą miną i ja z wyrazem zrezygnowania i przybicia na twarzy.
– Dobrze, bardzo dobrze – oznajmiła nauczycielka. – Postanowiłam zorganizować wam zabawę; szukanie skarbów! Umieściłam gdzieś na terenie skarb.
Klasa podzieliła się po opiniach; według niektórych to był świetny pomysł, a według innych, mnie wliczając, była to strata czasu. Ostatnio w poszukiwanie skarbów bawiłam się w podstawówce.
– Cicho! – syknęła, uciszając klasę. Chyba wytrąciliśmy ją z równowagi. – Ten, kto pierwszy znajdzie skarb, będzie mógł go zatrzymać. Życzę powodzenia!
Po tym oświadczeniu uśmiech zszedł z jej twarzy i wróciła do szkoły, mrucząc coś pod nosem o niewdzięczności.
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, odezwał się Aleks:
– Poszukiwanie skarbów? Co my, dzieci jesteśmy?
– Po twoim wzroście sądząc… – mruknęłam.
– Przymknij się, Mańczak – warknął.
– Ej, nie kłócicie się, ja tam lubię poszukiwania skarbów! – oznajmiła przesłodzonym głosem Olga. – Mam wprawę w poszukiwaniu ładnych rzeczy na wyprzedażach!
– Szkoda, że na tych wyprzedażach nie znalazła żadnego mózgu. Przydałby się jej – szepnął do mnie Aleks. Mimo że za nim nie przepadałam, uśmiechnęłam się na jego złośliwą uwagę.
– Dobra, ja proponuję mimo wszystko tego poszukać. Może to będą odpowiedzi na sprawdzian…? – spytałam.
Aleksowi rozszerzyły się źrenice, a Olga uśmiechnęła się jeszcze bardziej, o ile tak się da.
– Dobra. Idziemy. – Aleks wskazał palcem na lasek. – Podejrzewam, że to będzie gdzieś tam.
Wraz z Aleksem udaliśmy się w tamtym kierunku, ale Olga nadal stała.
– Idziesz? – spytałam ją retorycznie.
Stała z założonymi rękami i wydęła usta.
– Nawet o tym nie myślcie. Pobrudzę sobie buty.
Zaczęło się we mnie gotować. Co ta wstrętna lalunia sobie myślała?
– Słuchaj, nie chcesz iść, nikt cie nie zmusza. Możesz tu sobie zostać, jak ci wygodnie. Powodzenia życzę. – Ostatnie dwa słowa Aleks wręcz wysyczał. Nie czekając na jej reakcje, udał się do lasku. Wzruszyłam ramionami i podążyłam za nim.
Zanim zdążyliśmy przejść chociażby połowę drogi, Olga do nas dołączyła. To było do przewidzenia.
– No dobra, idę z wami – oznajmiła, nadal naburmuszona. – Ale jak wejdę w jakąś pajęczynę, to was zabiję.
– Zabrzmiało groźnie – mruknęłam.
– Mam nadzieję, że Monika, nie zobaczy, że jestem z tobą w drużynie, Mańczak – oznajmiła, oglądając się za swoją idolką.
Kiedy doszliśmy do skraju lasku, minęła nas grupa składająca się z trzech chłopaków.
– Mówiłem wam, że nic tam nie będzie – mruknął Karol.
– A może chodziło o tą dwójkę, która się tam obściskiwała? – spytał Marcin, śmiejąc się.
Reszty rozmowy nie usłyszałam, bo byli już za daleko.
– Może rzeczywiście nic tam nie ma? – spytałam, oglądając się za chłopakami.
– E, tam. – Aleks zagłębił się w lasek. – Oni są po prostu ślepi.
Wzruszyłam ramionami i za nim podążyłam. Olga deptała mi po piętach.
Szliśmy ciemną ścieżką, wypatrując czegokolwiek na ziemi, w dziuplach i na drzewach.
– Jak myślicie, co to może być? – odezwała się nagle Olga. – Ja bym chciała, żeby to były takie ładne buciki. Najlepiej w rozmiarze 38. Jak będą trochę większe, to pół biedy, ale mniejsze to gorzej… Fajnie, jakby to były takie ładne półbuty…
– Och, zamknij się – warknął Aleks, w duchu bardzo byłam mu za to wdzięczna.
Olga najwyraźniej się obraziła, ale jej nie odzywanie się trwało zaledwie chwilę, bo po kilku krokach wrzasnęła jak opętana.
– Co się stało? Znalazłaś coś? – podekscytowałam się i spojrzałam na dziewczynę.
Ta tylko odwzajemniła moje spojrzenie i wydusiła:
– Na mojej n – nodze… P – pająk!
Spojrzałam na jej zbyt odsłonięte, na mój gust, nogi. Rzeczywiście, na jej lewej nodze w najlepsze chodził pająk. A właściwie malutki pajączek, tylko troszkę większy od przeciętnej mrówki. Cmoknęłam i skrzywiłam się na Olgę. Ta jednak spoglądała na mnie wzrokiem pełnym strachu.
– No dobra, dobra – oznajmiłam, biorąc pajączka na rękę. – Chodź mały.
Wypuściłam go na najbliższy krzak.
– Jeszcze by ci nogę odgryzł – usłyszałam, jak Aleks sarkastycznie zwraca się do dziewczyny.
Kiedy jeszcze chwilę wgapiałam się w pająka, łażącego po liściu, zauważyłam, że coś tam dziwnie błysnęło. Odgarnęłam gałęzie i ujrzałam małą skrzyneczkę, udekorowaną czerwoną wstążką. Znalazłam. Znalazłam skarb!
Odwróciłam się do grupy i oznajmiłam:
– Mam to! Mam skarb! – Cieszyłam się jak małe dziecko na widok słodyczy.
Ale oni nie odpowiadali. Stali w identycznych pozach z otwartymi ustami i rozszerzonymi ze strachu i zdziwienia oczyma.
– Co się…? – nie zdążyłam skończyć, bo obydwoje, w tym samym momencie wskazali coś nade mną. Czując, że nie zobaczę nic dobrego, odwróciłam się, lekko drgając ze strachu.
Jakiś metr nade mną znajdowała się para wielkich, czerwonych oczu. Spoglądały prosto na mnie. Teraz już rozumiałam, czemu ta dwójka była sparaliżowana. Pod wpływem przerażenia stałam i wgapiałam się w karmazynowe oczy, nie mogąc choćby mrugnąć. Trwało to może trzy sekundy, a potem tajemnicza postać jakby zawarczała, a następnie wycofała się i zniknęła.
Głośno wypuściłam powietrze i gwałtownie zamrugałam. To… tylko sen, prawda? Nie wiele myśląc, syknęłam do wmurowanej jeszcze dwójki:
– Chodźcie, to może wrócić!
Zostałam zignorowana, bo żadne z nich nie zareagowało, już chciałam ich szarpnąć za ubrania, kiedy nagle oczy obojgu błysnęły białkami.
– Nie szukaj matki – oznajmił Aleks, nieswoim, głębokim głosem.
– Nie jedź do Anglii – dodała Olga, również głosem nienależącym do niej.
– C – co? – spytałam, cała roztrzęsiona. – Nie żartujcie sobie…
Oczy dwójki wróciły do swojego dawnego wyglądu i obydwoje uśmiechnęli się lekko.
– O, znalazłaś to? – spytał Aleks, wskazując na skrzynkę.