poniedziałek, 25 maja 2020

Um... Hej?

Nie wiem, czy jest jakikolwiek sens w tym poście, ale spróbuję i tak. 
Wracam po... 3 latach? Ups? 
Nie wierzyłam, że wrócę jeszcze kiedyś do pisania, ale oto i zbawieni, którzy uwierzyli.
Zastanawiam się, czy ktoś tu jest. Bardzo proszę o zostawienie chociaż kontrolnej kropki w komentarzu, bo nie wiem czy jest sens cokolwiek tu wrzucać.


Cute Goat GIFs | Tenor

wtorek, 8 sierpnia 2017

Potestatem; Wymiana. Rozdział 2.

   Moja podróż do domu nie należała do najprzyjemniejszych. Akurat, kiedy wychodziłam ze szkoły, zaczęło padać. I to nie jakiś drobny deszczyk, tylko ulewa, wiadra wody lały się z nieba. Takie właśnie było moje szczęście.
    Kiedy wróciłam do domu byłam przemoczona do suchej nitki i co chwilę kaszlałam.
   Mieszkałam wraz z moim wujkiem, który trzymał mnie pod swoim dachem tylko dlatego, że sąd przyznał mu prawa rodzicielskie. Był moją jedyną rodziną. Chyba.
   Jego mieszkanie wyjęte było żywcem z lat osiemdziesiątych; boazeria na ścianach, meblościanka, przeszklone drzwi i dym papierosowy unoszący się w powietrzu.
  Zdjęłam buty i poszłam do łazienki, by chociaż trochę się wysuszyć. I tu panowała moda z PRL’u. Stara wanna, lekko rdzewiejący kran oraz plastikowy sedes. Sięgnęłam po ręcznik i wytarłam przemoczone ciało i włosy. Kichając, udałam się do mojego malutkiego pokoiku.
  Tak jak cała reszta mieszkania, pokryty był boazerią. Miałam małą, lekko zniszczoną wersalkę, stojącą w rogu pomieszczenia. Obok niej znajdowało się solidne, dębowe biurko oraz laptop. W drugiej stronie pokoju stała szafa z lustrem po wewnętrznej stronie drzwi. Właściwie w tym pomieszczeniu nie było żadnego elementu, który świadczyłby o tym, że mieszka tu nastolatka.
  W nieco nostalgicznym nastroju zdjęłam z siebie przemoczone ubrania i powiesiłam na kaloryferze, żeby się wysuszyły. Wzięłam z szafy pierwsze lepsze spodnie dresowe oraz nieco za dużą, rozciągniętą bluzkę. Zamykając szafę kątem oka zobaczyłam swoje odbicie. Dziewczyna po drugiej stronie lustra posiadała owalną twarz, którą przysłaniały nieco czarne, kręcone włosy. Miała niezwykle przeciętne oczy – szare. Na jej policzkach występowały delikatne wypieki. Jej nogi zdobiła spora kolekcja siniaków i zadrapań. Odwróciłam natychmiastowo wzrok. Nie lubiłam się sobie przyglądać. Narzuciłam na siebie suche ciuchy i udałam się do salonu.
  Wuj siedział już w swoim standardowym miejscu – w fotelu przed telewizorem z piwem w ręku. Oglądał jakąś powtórkę meczu.
  Brat mojej mamy miał ogromny brzuch – pod tym względem przypominał kobietę w ciąży. W bliźniaczej ciąży. Na jego pulchnej twarzy widniał tygodniowy zarost. Spoglądał na ekran telewizora lekko przekrwionymi oczyma. Przypominał mi trochę Beagle’a.
  Usiadłam nieśmiało na kanapie. Spojrzał na mnie z niezwykłym zdziwieniem w oczach. Zazwyczaj po przyjściu ze szkoły zamykałam się w swoim pokoju.
  – Cześć, wujku – mruknęłam.
  Nadal spoglądał na mnie nieufnie.
  – Czego chcesz? Mówiłem ci już, że jeszcze nie dam ci kieszonkowego… – zaczął gburowato.
  – Nie o to chodzi. Chciałam tylko spytać… – nie wiedziałam jak zacząć. – Czy… Czy mama naprawdę nie żyje?
  Wuj pobladł, a jego źrenice lekko się rozszerzyły. Jego reakcja wskazywała na to, że coś odkryłam.
  – Oczywiście! Myślisz, że gdyby żyła, to trzymałbym cię tutaj? – spytał, przy okazji mnie opluwając.
  – Pewnie nie… – mruknęłam zawiedziona. – Na jakiejś stronie był artykuł o tym, że jakaś Anita Mańczak ma firmę w Anglii…
  Odcień skóry wujka był w tym momencie niewiele ciemniejszy od piany w piwie, które trzymał tak mocno, że zbielały mu knykcie.
  – Bzdura! – krzyknął tak głośno, że aż zabolały mnie uszy. Ewidentnie coś ukrywał, bo zbyt się wzbraniał. – To dość popularne nazwisko… Najwyraźniej jakaś kobieta o imieniu i nazwisku takim jak twoja świętej pamięci matka, prowadzi salon piękności w Anglii, to jest przypadek.
  – Pewnie ta… Czekaj! Skąd wiesz, że to jest salon piękności? Mówiłam tylko, że ma firmę, nie… – zaczęłam, teraz już pewna, że wujek coś ukrywa.
  – Wyjdź! Wynocha! Do swojego pokoju! – ryknął, a tym razem jego twarz stała się strasznie czerwona.
  Nie chcąc narazić się na kolejną salwę krzyków i upomnień wuja, po cichu udałam się do swojego pokoju. Usiadłam na wersalce i zapatrzyłam się w podłogę. Czyli to prawda…? Moja matka… żyje? Skoro to ona, to czemu miałaby kłamać na temat tego, że mnie regularnie odwiedza? Nic mi się nie zgadzało. Wujek coś wiedział, jego reakcje były zbyt oczywiste. W takim razie dlaczego od małego wpajał mi, że matka nie żyje?
  Nie miałam zamiaru tego tak zostawić. Nie chciałam się poddawać. Sięgnęłam po laptopa i wpisałam w wyszukiwarkę nazwę salonu prowadzonego przez Anitę Mańczak. Lub moją mamę.
  Wyskoczyło mi bardzo dużo wyników, kliknęłam pierwszy link, który był odnośnikiem do oficjalnej strony salonu. Oczywiście, była po angielsku, ale na szczęście rozumiałam ten język na tyle dobrze, że bez problemu odczytałam każdą informację. Na stronie głównej znajdowało się mnóstwo zdjęć z salonu, gdzie jakaś kobieta stała w towarzystwie przeróżnych, bardziej i mniej znanych celebrytek. Przyjrzałam się jej dokładnie i niemal krzyknęłam ze zdumienia. Ta kobieta z całą pewnością nie tylko była Anitą Mańczak ale i moją matką! Na każdym ze zdjęć uśmiechała się promiennie, a włosy związane miała w luźny warkocz. Drżącymi dłońmi sięgnęłam do szuflady w  biurku i wyjęłam z niej nieco zniszczone zdjęcie matki. Kobieta na zdjęciu z Seleną Gomez miała ten sam cudowny uśmiech, proste zęby, kształtny nos, zielone oczy i włosy związane w kłosa, co moja matka uśmiechająca się do mnie z fotografii, którą trzymałam w trzęsącej się dłoni. To była ona.
                                                            * * *
  Nie było nawet mowy o tym, że dzisiaj zasnę. Leżąc na boku, wodziłam palcem po boazerii jak niewidoma. Po raz setny z kolei sprawdziłam na komórce treść artykułu. Znałam go niemal na pamięć. Skoro to moja matka, to czemu twierdziła, że mnie regularnie odwiedza? Chyba, że… mam siostrę…?  
  Nie wiedziałam, co jest prawdą, a co nie, ale jedno było pewne – w jakiś sposób musiałam się dostać do Londynu. Chciałam porozmawiać z matką, której tak bardzo mi brakowało. Wujka na lot do Anglii nie namówię, to pewne. Na klasową wycieczkę jest to za daleko, więc również nici.
  Moje rozmyślenia trwały do świtu, ale udało mi się jeszcze na chwilę zasnąć. Na około dziesięć minut, ale zawsze coś. Wyłączyłam irytująco dzwoniący, staroświecki budzik, przy okazji zrzucając go na podłogę. Trudno, kiedyś go podniosę.
  Powlekłam się bardzo mozolnym krokiem do przestarzałej łazienki. Zaświeciłam gołą żarówkę, lampy tu nigdy nie było. Spojrzałam w lustro. Pod moim oczami uformowały się ciemnoszare worki. Wyglądałam jak panda. Chyba jednak te siedem godzin snu się człowiekowi do czegoś przydaje… Sięgnęłam po mój jeden z nielicznych kosmetyków, korektor. Nałożyłam go starannie, aby ukryć te pandzie oczy. Potem umyłam dokładnie zęby i chyba dopiero wtedy się dobudziłam, bo z roztargnienia posmarowałam sobie rzęsy pastą do zębów.
  Po powrocie do pokoju założyłam na siebie niebieską koszulę w kratę i moje wyschnięte już spodnie z wczoraj. Wychodząc z pokoju, wstąpiłam do kuchni, żeby zabrać standardowe dwie złotówki. Jeszcze nigdy nie dostałam śniadania do szkoły, zawsze dostawałam pieniądze i sama miałam kupić sobie coś w sklepie.
  Nie trudziłam się nawet tym, żeby pożegnać się wujkiem, no bo niby po co?
  W trakcie drogi do szkoły wstąpiłam do małego, narożnego sklepiku, w którym zawsze kupowałam sobie kanapki.
  – Cześć, Vanesso – wesoło oznajmiła sprzedawczyni. – Jak zawsze kanapka z serem i baton czekoladowy? – spytała i nie czekając na odpowiedź, wyłożyła produkty na ladę.
  – Dziękuję – uśmiechnęłam się, mimo tego że w duchu byłam rozbita. Położyłam na blacie pieniądze i schowałam jedzenie do plecaka.
  – Co się stało? – spytała mnie, kiedy znajdowałam się już przy drzwiach. Uśmiechnęłam się dość kwaśno.
  – Nic. Naprawdę. – Nie czekając na reakcję ekspedientki, wyszłam ze sklepu.
  Jeszcze długo chodziłam z głową w chmurach, ale z otępienia wyrwał mnie głośny odgłos klaksonu.
  – Panna, rozglądaj się! – ryknął do mnie kierowca czerwonego opla, na którego prawie wpadłam.
  – Przepraszam – mruknęłam, czując, że płoną mi policzki. Szybko zniknęłam mężczyźnie sprzed oczu. Spojrzałam na mój mały, skromny zegarek na rękę. Miałam dwie minuty do rozpoczęcia się lekcji. Pognałam do szkoły tak szybko, na ile pozwalała mi na to moja kondycja.
  Weszłam do szkoły równo z dzwonkiem. Cała moja klasa czekała przed salą na nauczycielkę geografii. Zatrzymałam się i złapałam za ścianę, biorąc płytkie oddechy. Monika spoglądała na mnie z tym swoim uśmieszkiem wyższości wymalowanym na twarzy. Odpowiedziałam jej spojrzeniem przesączonym jadem i nienawiścią, na co tylko ta jeszcze bardziej się uśmiechnęła. Chciała mi coś powiedzieć, ale nadeszła nasza nauczycielka geografii, jak zwykle z dość zmęczonym wyrazem twarzy.
  – Dzień dobry – przywitała nas, kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca. – Zostawcie swoje rzeczy w sali, idziemy na zewnątrz.
   Całą klasę przeszedł szmer zaciekawionych głosów. Mnie też zdziwiło to zachowanie, nigdy dotąd nie zapewniała nam żadnych atrakcji.
  Włożyłam ręce do kieszeni i powlekłam się za klasą. Moja szkoła miała naprawdę spory teren – dwa boiska i mały lasek. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, nauczycielka oznajmiła:
  – Proszę, podzielcie się na grupy trzyosobowe – niemalże zaśpiewała.
  Niechętnie rozejrzałam się po mojej klasie. Zauważyłam, że Monika dobrała sobie do trójki swoje dwa największe pachołki – Asię i chłopaka, który ślinił się na jej widok, Pawła.
  Kiedy już prawie wszyscy dobrali swoje drużyny, zostały trzy osoby wraz ze mną. Przeklęłam w duchu, kiedy zobaczyłam, kto jest ze mną w drużynie.
  W moją stronę szła bardzo kontrastująca dwójka. Jedną z nich była Olga, dziewczyna z rzeszy fanek Moniki. Miała na sobie zdecydowanie za krótką, różową spódniczkę, bluzkę na ramiączkach i baleriny. Blond włosy swodonie spływały jej po ramionach. Na jej twarzy widniał przygłupawy uśmiech. Sprawiała wrażenie kompletnie odmóżdżonej. Wkrótce przekonałam się, że to prawda.
  Drugą osobą był Aleks, niewysoki chłopak z nerdowskimi okularkami na nosie. Całą jego twarz pokrywały pryszcze, nie było kawałka skóry, na której ich nie miał. Naburmuszył się i trzymał ręce złożone na piersi.
  Bez słowa stanęli koło mnie. Musiało to wyglądać przekomicznie; blondynka z głupim uśmiechem, chłopak o myszowatych włosach z gburowatą miną i ja z wyrazem zrezygnowania i przybicia na twarzy.
  – Dobrze, bardzo dobrze – oznajmiła nauczycielka. – Postanowiłam zorganizować wam zabawę; szukanie skarbów! Umieściłam gdzieś na terenie skarb.
  Klasa podzieliła się po opiniach; według niektórych to był świetny pomysł, a według innych, mnie wliczając, była to strata czasu. Ostatnio w poszukiwanie skarbów bawiłam się w podstawówce.
  – Cicho! – syknęła, uciszając klasę. Chyba wytrąciliśmy ją z równowagi. – Ten, kto pierwszy znajdzie skarb, będzie mógł go zatrzymać. Życzę powodzenia!
  Po tym oświadczeniu uśmiech zszedł z jej twarzy i wróciła do szkoły, mrucząc coś pod nosem o niewdzięczności.
  Zanim zdążyłam coś powiedzieć, odezwał się Aleks:
  – Poszukiwanie skarbów? Co my, dzieci jesteśmy?
  – Po twoim wzroście sądząc… – mruknęłam.
  – Przymknij się, Mańczak – warknął.
  – Ej, nie kłócicie się, ja tam lubię poszukiwania skarbów! – oznajmiła przesłodzonym głosem Olga. – Mam wprawę w poszukiwaniu ładnych rzeczy na wyprzedażach!
  – Szkoda, że na tych wyprzedażach nie znalazła żadnego mózgu. Przydałby się jej – szepnął do mnie Aleks. Mimo że za nim nie przepadałam, uśmiechnęłam się na jego złośliwą uwagę.
  – Dobra, ja proponuję mimo wszystko tego poszukać. Może to będą odpowiedzi na sprawdzian…? – spytałam.
  Aleksowi rozszerzyły się źrenice, a Olga uśmiechnęła się jeszcze bardziej, o ile tak się da.
  – Dobra. Idziemy. – Aleks wskazał palcem na lasek. – Podejrzewam, że to będzie gdzieś tam.
  Wraz z Aleksem udaliśmy się w tamtym kierunku, ale Olga nadal stała.
  – Idziesz? – spytałam ją retorycznie.
  Stała z założonymi rękami i wydęła usta.
  – Nawet o tym nie myślcie. Pobrudzę sobie buty.
  Zaczęło się we mnie gotować. Co ta wstrętna lalunia sobie myślała?
  – Słuchaj, nie chcesz iść, nikt cie nie zmusza. Możesz tu sobie zostać, jak ci wygodnie. Powodzenia życzę. – Ostatnie dwa słowa Aleks wręcz wysyczał. Nie czekając na jej reakcje, udał się do lasku. Wzruszyłam ramionami i podążyłam za nim.
  Zanim zdążyliśmy przejść chociażby połowę drogi, Olga do nas dołączyła. To było do przewidzenia.
  – No dobra, idę z wami – oznajmiła, nadal naburmuszona. – Ale jak wejdę w jakąś pajęczynę, to was zabiję.
  – Zabrzmiało groźnie – mruknęłam.
  – Mam nadzieję, że Monika, nie zobaczy, że jestem z tobą w drużynie, Mańczak – oznajmiła, oglądając się za swoją idolką.
  Kiedy doszliśmy do skraju lasku, minęła nas grupa składająca się z trzech chłopaków.
  – Mówiłem wam, że nic tam nie będzie – mruknął Karol.
  – A może chodziło o tą dwójkę, która się tam obściskiwała? – spytał Marcin, śmiejąc się.
  Reszty rozmowy nie usłyszałam, bo byli już za daleko.
  – Może rzeczywiście nic tam nie ma? – spytałam, oglądając się za chłopakami.
  – E, tam. – Aleks zagłębił się w lasek. – Oni są po prostu ślepi.
  Wzruszyłam ramionami i za nim podążyłam. Olga deptała mi po piętach.
  Szliśmy ciemną ścieżką, wypatrując czegokolwiek na ziemi, w dziuplach i na drzewach.
  – Jak myślicie, co to może być? – odezwała się nagle Olga. – Ja bym chciała, żeby to były takie ładne buciki. Najlepiej w rozmiarze 38. Jak będą trochę większe, to pół biedy, ale mniejsze to gorzej… Fajnie, jakby to były takie ładne półbuty…
  – Och, zamknij się – warknął Aleks, w duchu bardzo byłam mu za to wdzięczna.
  Olga najwyraźniej się obraziła, ale jej nie odzywanie się trwało zaledwie chwilę, bo po kilku krokach wrzasnęła jak opętana.
  – Co się stało? Znalazłaś coś? – podekscytowałam się i spojrzałam na dziewczynę.
  Ta tylko odwzajemniła moje spojrzenie i wydusiła:
  – Na mojej n – nodze… P – pająk!
  Spojrzałam na jej zbyt odsłonięte, na mój gust, nogi. Rzeczywiście, na jej lewej nodze w najlepsze chodził pająk. A właściwie malutki pajączek, tylko troszkę większy od przeciętnej mrówki. Cmoknęłam i skrzywiłam się na Olgę. Ta jednak spoglądała na mnie wzrokiem pełnym strachu.
  – No dobra, dobra – oznajmiłam, biorąc pajączka na rękę. – Chodź mały.
  Wypuściłam go na najbliższy krzak.
  – Jeszcze by ci nogę odgryzł – usłyszałam, jak Aleks sarkastycznie zwraca się do dziewczyny.
  Kiedy jeszcze chwilę wgapiałam się w pająka, łażącego po liściu, zauważyłam, że coś tam dziwnie błysnęło. Odgarnęłam gałęzie i ujrzałam małą skrzyneczkę, udekorowaną czerwoną wstążką. Znalazłam. Znalazłam skarb!
  Odwróciłam się do grupy i oznajmiłam:
  – Mam to! Mam skarb! – Cieszyłam się jak małe dziecko na widok słodyczy.
  Ale oni nie odpowiadali. Stali w identycznych pozach z otwartymi ustami i rozszerzonymi ze strachu i zdziwienia oczyma.
  – Co się…? – nie zdążyłam skończyć, bo obydwoje, w tym samym momencie wskazali coś nade mną. Czując, że nie zobaczę nic dobrego, odwróciłam się, lekko drgając ze strachu.
  Jakiś metr nade mną znajdowała się para wielkich, czerwonych oczu. Spoglądały prosto na mnie. Teraz już rozumiałam, czemu ta dwójka była sparaliżowana. Pod wpływem przerażenia stałam i wgapiałam się w karmazynowe oczy, nie mogąc choćby mrugnąć. Trwało to może trzy sekundy, a potem tajemnicza postać jakby zawarczała, a następnie wycofała się i zniknęła.
  Głośno wypuściłam powietrze i gwałtownie zamrugałam. To… tylko sen, prawda? Nie wiele myśląc, syknęłam do wmurowanej jeszcze dwójki:
  – Chodźcie, to może wrócić!
  Zostałam zignorowana, bo żadne z nich nie zareagowało, już chciałam ich szarpnąć za ubrania, kiedy nagle oczy obojgu błysnęły białkami.
  – Nie szukaj matki – oznajmił Aleks, nieswoim, głębokim głosem.
  – Nie jedź do Anglii – dodała Olga, również głosem nienależącym do niej.
  – C – co? – spytałam, cała roztrzęsiona. – Nie żartujcie sobie…
 Oczy dwójki wróciły do swojego dawnego wyglądu i obydwoje uśmiechnęli się lekko.
  – O, znalazłaś to? – spytał Aleks, wskazując na skrzynkę.

wtorek, 25 lipca 2017

Potestatem; Wymiana. Rozdział 1

Rozdział 1.


Znowu dostałam piłką w głowę. Właściwie najpierw zupełnie tego nie poczułam, zorientowałam się dopiero, kiedy usłyszałam chichot za moimi plecami.
  – Mańczak! – ryknął szorstki, niski głos. – Jesteś teraz na wystawie? Co ty właściwie teraz robisz? Skup się na grze!
  O tak, mój nauczyciel od wuefu nie owijał w bawełnę. Nie należał do uległych, miłych czy spokojnych ludzi. Pragnął, by wszyscy mieli wpojoną dyscyplinę oraz szacunek. Wydawało mi się, że był kiedyś profesjonalnym trenerem siatkówki, więc i od nas oczekiwał perfekcyjnej gry. Zlustrowałam go kątem oka; przyglądał się przebiegowi gry spod swoich krzaczastych brwi, co chwilę dmuchając w czerwony, niczym jego nos, gwizdek.
  – Za jakie grzechy muszę być z nią w drużynie, co? – odezwał się ubolewający, damski głos niedaleko mnie.
  Dość niechętnie się odwróciłam, i tak wiedząc do kogo należy ten głos. Za mną stały Monika i rzesza jej oddanych fanek. Przepraszam, „przyjaciółek”. „Przyjaciółek”, łażących za nią jak za idolką oraz czczących każdy jej ruch. Nigdy nie pojęłam, dlaczego, chociaż z drugiej strony ciągnie swój do swego.
  Monika była dość niska, jak na swój wiek, byłam od niej o głowę wyższa. Podczas wychowania fizycznego swoje długie do pasa, blond włosy, związywała w kitkę na czubku głowy. Zawsze uśmiechała się ironicznie, spoglądając na ludzi z góry. W jej nieco zbyt blisko osadzonych, ciemnych oczach czaił się złowrogi błysk.
  – Ogarniasz, że gramy w siatkówkę, a nie w zbijaka, nie? – spytała jedna z dziewczyn, złoślwie się uśmiechając.
  – Nie, nie, to jej tajna technika, odbija piłkę głową – odpowiedziała jej inna.
  Przewróciłam oczami i wróciłam do gry. Z lekką rezygnacją postanowiłam się bardziej przyłożyć do siatkówki. Nienawidziłam jakiegokolwiek sportu, ale moja średnia błagała o litość.
  Całe szczęście, po jakiś dziesięciu minutach traner oznajmił, niczym klawisz wypuszczający więźnia na wolność:
  – Dobra, starczy. Do szatni.
  Dzikie tłumy, nie czekając, aż dopowie coś więcej, udały się w kierunku przebieralni. Chciałam się przecisnąć pomiędzy grubym chłopakiem, ale ten mnie popchnął i warknął:
  – Nie widzisz, że idę, Mańczak?
  Pewnie, że widzę. Ciebie się nie da nie zauważyć, pomyślałam, ale nie miałam najmniejszej ochoty na konfrontację z nim, więc bez słowa przecisnęłam się w prawo.
  Kiedy po kilku minutach cierpień dostałam się do przebieralni, Monika oraz jej wierne fanki już tam były.
  Moja spocona, czerwona bluzka lepiła mi się do ciała. Zdjęłam ją, wypsikałam się dezodorantem i narzuciłam na siebie moją standardową, spraną bluzę. Chciałam założyć spodnie, ale nigdzie nie mogłam ich znaleźć. Byłam pewna, że zostawiłam je w torbie, więc sprawdziłąm ją jeszcze parę razy, po czym zaczęłam rozglądać się po szafkach i pod nimi, lecz nie znalazłam po nich śladu. Westchnęłam, zdenerwowana tym, że będę musiała odezwać się do tych pustaków.
 – Ej, widział ktoś moje spodnie? Takie czarne… – mruknęłam, spoglądając na malujące się dziewczyny.
 – Tego szukasz, koleżanko? – spytała moja ulubiona „koleżanka” Monika, trzymając moje jeansy, tak jakby były skażone.
  – Ta – warknęłam, chcąc je jej wyrwać, ale była szybsza i rzuciła je do jednej z fanek. Chyba Asi.
  – No naprawdę, co jak co, ale to jest bardzo dojrzałe. Rodzice byliby z ciebie dumni – oznajmiłam Monice, klaszcząc.
  – Ja ich przynajmniej mam, w przeciwieństwie do ciebie! – krzyknęła na mnie, wyrywając moje biedne spodnie dziewczynie i zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, podeszła do niewielkiej umywalki znajdującej się w rogu pomieszczenia i odkręciła kran. Przerażona sytuacją, podbiegłam do niej, niestety, miałam rozwiązane sznurowadła, potknęłam się i padłam jak długa na podłogę, boleśnie przygryzając sobie język do krwii. Oczywiście wywołało to salwy śmiechu pomiędzy dziewczynami.
  Nie zważając na mój niefortunny upadek, wycierając rękawem krew, która zdążyła wyciec mi na usta, podeszłam do Moniki i złapałam za moje spodnie. Oczywiście, były całe przemoczone.
  – Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, tak jakoś mi wpadły do umywalki… Chodźcie, dziewczyny.
  Wszystkie były już ubrane, więc wyszły wraz z Moniką, cicho się śmiejąc.
  – Ja piernicze – mruknęłam do siebie. Dziewczyna przeszła samą siebie. Schowałam moje mokre spodnie do worka, a sama założyłam spodenki do wuefu. Oj czuję, że będzie mi cieplutko, pomyślałam, zakładając krótkie, granatowe szorty. A żeby tak ktoś ją udusił, tą małą, cholerną…
  W tej samej chwili zadzwonił dzwonek i przerwał tym samym moje przeklinanie Moniki. Z głową pełną pesymizmu wyszłam z szatni, zarzucając plecak na jedno ramię i worek na drugie.
  Udałam się do sali informatycznej, wyprzedzana przez spieszących się na lekcje uczniów. Nacisnęłam na klamkę i na chwilę się zatrzymałam. Znowu spóźnię się na lekcje… No cóż, trudno się mówi, pomyślałam i pewnym ruchem otworzyłam drzwi.
  Nasza sala informatyczna nie była niczym niezwykłym, ale nie odbiegała od standardów. Parenaście stanowisk komputerowych ustawionych zgodnie z kształtem pokoju, a na ścianach wiszące tablice z instrukcją obsługi programów komputerowych.
  Przy środkowym komputerze siedziała pani Kowalska, bardziej pasująca do siedzenia w bujanym fotelu i robienia na drutach, niż do nauczania informatyki. Serio. Miała wygląd typowej babci z filmów; dość ciemne włosy, obsypane siwymi pasemkami, upięte w wysoki kok, liczne zmarszczki na owalnej twarzy, własnoręcznie wyhaftowana chusta, spięta broszką w kształcie róży, grube denka okrągłych okularów oraz długie, kolorowe sukienki.
  – Przepraszam za spóźnienie – mruknęłam standardowo i zajęłam miejsce przy najbardziej oddalonym od reszty klasy stanowisku. Moje spóźnienie nie było żadną nowością. Powodem zazwyczaj była Monika. No, nie zawsze ona, zdarzało się również, że wyręczały ją w tym jej fanki. Raz, na przykład, kiedy korzystałam z toalety, ktoś wylał na mnie wodę z góry. Innym razem, ktoś podłożył mi nogę tak, że spadłam ze schodów. Różnie bywało, ale nie miałam zamiaru się poddać, zazwyczaj zaciskałam zęby i to ignorowałam, chociaż nie raz było mi ciężko, ale wydawało mi się, że gdybym się rozpłakała, albo w inny sposób okazała przegraną, to pokazałabym, że jestem słaba i dałabym im darmową satysfakcję.
  – Vanesso! – Nauczycielka załamała ręce. Tylko czekałam na to, aż zrobi mi wywód o tym, że nie powinnam się spóźniać, ale się zdziwiłam. – Możesz mi powiedzieć czemu masz na sobie krótkie spodenki, kiedy za oknem jest taka pogoda?
  Szybko rzuciłam wzrokiem na Monikę, która przyglądała mi się z lekkim uśmiechem na ustach.
  – Po prostu… Wydawało mi się, że jest cieplej – mruknęłam, wywołując ciche śmiechy dziewczyn.
  Kobieta cmoknęła z dezaprobatą.
  – Powinnaś się cieplej ubierać – oznajmiła. Musiałam przyznać, to była niezwykle przydatna rada.
   Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc tylko kiwnęłam głową. Reszta klasy zaczęła już rozmawiać, na co pani Kowalska chrząknęła znacząco i oznajmiła:
  – No, kochani dzisiaj muszę wypisać oceny, więc macie wolne.
  Usłyszałam podniecone szepty uczniów. Tak, super.
  Odpaliłam komputer, który po naciśnięciu przycisku, zawarczał głośno. Po chwili na ekranie ujrzałam dość dziwną tapetę przedstawiającą hybrydę Michael’a Jackson’a z pingwinem.
  Nie widząc innego rozwiązania włączyłam przeglądarkę i weszłam na YouTuba. Chciałam odpalić jakiś filmik, ale wyskoczyła mi reklama, promująca pewną stronę z artykułami. Chciałam ją po prostu wyłączyć, ale przez przypadek w nią kliknęłam. Nieco zdenerwowana chciałam ją zminimalizować, ale moją uwagę przykuł tytuł jednego z artykułów. „Światowy sukces Polki, Anity Mańczak”. Serce załomotało mi w piersi tak mocno, że aż zabolało. Nie, to musi być przypadek, na pewno… Kliknęłam w artykuł i przeczytałam go z zdezorientowaniem.
  „Anita Mańczak jest jednym z licznych polskich imigrantów w Anglii. Żyła bardzo przeciętnie, ale „od zawsze marzyła o czymś więcej”, jak to sama określa. Wygrała pieniądze na jednej z loterii i postanowiła stworzyć salon piękności w Londynie. Początki nie były dobre, najpierw miała stosunkowo mało klientów, ale coś sprawiło, że do jej salonu przychodziło coraz więcej kobiet. Wszystkie były niezwykle zaskoczone wysokim standardem obsługi i przyjemną atmosferą. Pewnego dnia, zaszokowana Anita gościła w swoim zakładzie samą Beyonce! Inne gwiazdy światowej popularności również chciały sprawdzić standardy tego prowadzonego przez Polkę salonu. Pojawiły się tam m.in. Rihanna, Angelina Jolie czy Michelle Obama. Naszej redakcji udało się przeprowadzić wywiad z Anitą.
  Redakcja Vivat!: Czy początki pani firmy były bardzo trudne? Myślała pani przez chwilę, żeby zamknąć salon?
  Anita Mańczak: Oj początki zdecydowanie były trudne, jak to zazwyczaj początki. Przychodziło bardzo mało klientów i mimo tego, że byli zadowoleni z usług, ja czułam niedosyt. Ale nigdy nie myślałam nad tym, żeby zamknąć mój interes. To było i zresztą nadal jest całe moje życie.
  RV!: Jak to się stało, że nagle przybyło do pani tyle klientów?
  AM: Sama do końca nie wiem. To chyba przez to, że zainwestowałam w reklamę w telewizji i w ciągu jednego, może dwóch dni przybyło mi ogrom klientów.
  RV!: Nasi czytelnicy chyba najbardziej wyczekują na to pytanie: Jak to jest obsługiwać gwiazdy takiego formatu?
  AM: Być może rozczaruję moja odpowiedzią, ale to prawda. Na początku oczywiście, jest lekki stres, ale potem całkowicie znika. Wszystkie te sławne kobiety były niezwykle miłe i skromne. Nie gwiazdorzyły, były po prostu sobą i to było chyba najpiękniejsze. To, że nawet takie osobistości są też ludźmi.
  RV!: Jak udaje się pani pogodzić pracę z rodziną? Wiemy, że salon pochłania dużo pani czasu…
  AM: Trudno mi o tym mówić, ale… Miałam męża, który zostawił mnie, kiedy zaszłam w ciążę. Moja córka… mieszka ze swoją babcią, odwiedzam ją tak często, jak tylko mogę.
  RV!: To naprawdę smutne, że jakiś człowiek mógłby zostawić tak wspaniałą kobietę jak pani. Myśli pani, że teraz tego żałuje?
  AM: Nie mam pojęcia, ale szczerze mówiąc zamknęłam już w swoim życiu ten rozdział i nie chcę do niego wracać.
  Nie mogłam czytać dalej. Byłam zszokowana, zdezorientowana i smutna równocześnie, o ile tak się da. Wujek od dawna wpajał mi, że matka nie żyje, umarła na raka, kiedy ja byłam niemowlęciem. A teraz jakaś Anita Mańczak, czyli kobieta z imieniem i nazwiskiem mojej mamy, odpowiadała na pytania do wywiadu. Nie byłam pewna czy to moja matka. Podobno ta kobieta ma córkę, którą odwiedza, więc wydawało się być co najmniej nieprawdopodobne, ale mimo wszystko, wydawało mi się to co najmniej dziwne, więc jeszcze dziś chciałam o to spytać wujka.

^^^
Yo! Nie pogardziłabym jakimś komentarzem na zachętę, albo wprowadzającym jakieś poprawki - każdą opinię czytam i każdą biorę do serca.


                                                                       


czwartek, 6 kwietnia 2017

Young Detective, część 4

Jak zwykle, niemiernie się ucieszę z opinii ~
~
Dlatego teraz, kiedy jechałem zatłoczonym autobusem zżerały mnie nerwy, które można przyrównać było do czekania na powrót matki z wywiadówki. Do pojazdu weszło parę nacjonalistycznych dresów, którzy najwyraźniej jak to prawdziwi „dżentelmeni” uraczyli się wybitnym alkoholem i zaczęli śpiewać hymn. Co za brak mózgu.
  Jechałem jeszcze dwie minuty i wysiadłem wraz z grupą patriotów. Chyba szli na jakiś mecz. Wiedziałem,  że o tej porze w Niebieskiej Lagunie nie będzie zbyt dużo ludzi, więc los mi się uśmiechnął. Albo wręcz przeciwnie, posmutniał.
  Kiedy wszedłem do lokalu, poczułem w powietrzu delikatny dym papierosa od pobliskiej kelnerki, która najwyraźniej miała przerwę. Barman dokładnie pucował szklanki, nucąc przy tym Morskie Opowieści. W pubie nie było nikogo oprócz tej dwójki pracowników.
  – Dzień dobry! – Barman uśmiechnął się, ukazując przednie zęby, wśród których brakowało dwójki.
 Chciałbym żeby był dobry, pomyślałem. Nie odpowiedziałem na powitanie mężczyzny i rozejrzałem się po lokalu.
  – Szuka pan kogoś? – Barmanowi zszedł uśmiech z twarzy. – Szefa nie ma. Nie jest pan z sanepidu, prawda?
 Zaśmiałem się, choć w duchu w ogóle nie było mi do śmiechu.
  – Nie, nie jestem. Szukam dziewczyny. – Nadal rozglądałem się po lokalu.
  – Panie, a kto nie szuka? – zaśmiał się dobrodusznie barman, który najwyraźniej odczuł ulgę, że nie byłem z sanepidu. – Mężczyźni tu przychodzą nie raz właśnie po to, ale przyszedł pan za wcześnie. Niech pan wróci za godzinę, to będzie to na pewno dużo kandydatek. A patrząc na pana, to i tak nie może się pan pewnie odpędzić od kobiet. – Puścił do mnie oko i zabrał się za czyszczenie miksera.
  Gdybym był w lepszym humorze, to rozmowa z barmanem wydawałaby mi się o wiele zabawniejsza, ale teraz mruknąłem niezbyt pocieszonym tonem:
  – Źle mnie pan zrozumiał. Szukam mojej dziewczyny. Miała tu być.
  Barman chwilę zapatrzył się na ciemnozieloną ścierkę, którą pucował mikser. Po jakiejś minucie chyba sobie o mnie przypomniał i spytał:
  – Chodzi panu o tą? – wskazał dość niekulturalnie palcem postać siedzącą na końcu lokalu, której wcześniej nie zauważyłem.
  Nawet mu nie odpowiedziałem. Wiedziałem, że to ona. Siedziała z twarzą w rękach, lekko poruszając ramionami. Ubrana była w dżinsową kurtkę i czarne spodnie. Podbiegłem do niej i odruchowo objąłem ją ramieniem.
  – Zosia? Co jest? – spytałem, marząc o tym, że zaraz na mnie spojrzy, uśmiechnie się i oznajmi, że to wszystko było kawałem na pierwszego kwietnia.
  Pod moimi ramionami wyczułem, że płacze. Moje serce boleśnie ścisnęło się w bólu, ale starałem się tego nie okazywać. Dziewczyna mi nie odpowiadała, albo mnie nie usłyszała, albo zignorowała.
  – Zosia? – spytałem nieswoim głosem.
  Dziewczyna uniosła twarz, mokrą od łez. Była strasznie blada, a na jej twarzy malowało się przerażenie wymieszane ze smutkiem. Chwilę patrzyła przed siebie, po czym skierowała wzrok na mnie i delikatnie się uśmiechnęła, ujawniając swoje dołeczki.
  – Jest zupełnie tak, jak na naszym pierwszym spotkaniu… – Zosia pogłaskała mnie po ręce.
  Ona rzeczywiście chce zerwać. Cholera… Czy to przez to, że tak długo nie odbierałem? Wymyśli, że ją zdradzałem? Nie, to nie w jej stylu.
  – Ja… – zaczęła, a pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.
  – Powiedz po prostu, że chcesz ze mną zerwać – oznajmiłem tonem o wiele ostrzejszym, niż zamierzałem.
  Zosia spojrzała na mnie ze szczerym zdziwieniem.
  – Co? Czemu miałabym z tobą zerwać? – Dziewczyna ujęła moją dłoń z swoje ręce.
  No to zbiła mnie z pantałyku. Oczywiście, że nie chciała ze mną zerwać! Może i odgaduję zabójcę w pierwszych minutach filmu, ale spraw miłosnych kompletnie nie pojmuję.
  Uśmiechnąłem się do dziewczyny krzepiąco i pogładziłem ją po policzku.
  – Po prostu… źle mi się wydało. Więc, dlaczego płaczesz? – spytałem.
  Byłem zdziwiony, z jaką szybkością człowiek może zmienić mimikę twarzy. W ułamku sekundy posmutniała i wyglądała, jakby się miała znowu rozpłakać.
  – Pamiętasz moją ciotkę, prawda? – spytała, odwracając wzrok.
  – Jasne – stwierdziłem. Nie trzeba było być detektywem, czy Sherlockiem, żeby domyślić się, że coś stało się właśnie jej ciotce. – Co z nią? – spytałem, kiedy przez dłuższy czas nie odpowiadała.
  – Nie żyje… – wydusiła, a po dokończeniu z jej oczu polały się kolejne strumienie łez.
  Zareagowałem natychmiastowo i mocniej ją przytuliłem, żeby poczuła, że może się wypłakać.
  Jej ciotka była dla niej jak matka. A nawet więcej, dlatego nie zdziwiła mnie jej rozpacz. Chciałem ją pocieszyć, tak jak przy naszym pierwszym spotkaniu. Nie miałem żadnych słów, dodawałem jej otuchy, głaszcząc ją po głowie. Po chwili wyszeptała w mój tors:
  – To się stało wczoraj… Podobno potknęła się o chodnik, przewróciła i doznała śmiertelnych obrażeń czaszki. To był rzekomo wypadek. Ale ja w to nie wierzę.
  Spojrzałem w jej ciemne oczy, które były przepełnione szczerością i zawziętością.
  – To było morderstwo. – Zosia oznajmiła to z taką pewnością, jakby było to oczywiste.
  Dziewczyna chciała coś dodać, ale ja na coś wpadłem. A co, jeśli…?
  – Kiedy dokładnie zmarła twoja ciotka? – spytałem.
  – Wczoraj, gliniarze powiedzieli mi, że to było koło dwudziestej drugiej – stwierdziła, wycierając nos. – A co?
  Cholera, cholera, cholera. Rodzice chcieli, żebym zajął się zabójstwem właśnie tej kobiety! Westchnąłem głęboko, zwracając tym uwagę Zosi.
  – Twoja ciocia… Jest, to znaczy była… jakąś bardzo dobrą znajomą moich rodziców. – Zapatrzyłem się na barmana, który od dłuższego czasu się nam przyglądał. – Wczoraj moi rodzice chcieli, żebym zajął się  jej rzekomym wypadkiem, ale oni tak samo jak ty nie wierzyli, że to był przypadek. Również podejrzewają zabójstwo.
  Zosia spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Było w nim coś z rozpaczy, ale również z pragnienia. Ewidentnie chciała zrobić wszystko, żeby znaleźć mordercę.
  – Proszę! Michał, tylko ty możesz to zrobić! Nie chcę, żeby ludzie pomyśleli, że umarła od upadku.
  Naprawdę nie chciałem tego robić, zajmować się zgonami. Ale kiedy zobaczyłem, jak dziewczyna patrzy na mnie ze łzami w oczach, nie wytrzymałem. Złapałem ją za rękę, popatrzyłem głęboko w oczy i oznajmiłem:
  – Nie martw się. Dopilnuję, żeby złapali zwyrodnialca, który to zrobił.
***
  – Szefie, ja wszystko rozumiem – mruknął jeden z niższych szczeblem  gliniarzy. – Ale pański syn nawet nie ma szkolenia! Nie możemy…
  – Sprzeciwiasz się rozkazom? – warknął mój ojciec na policjanta.
  Gliniarz zlustrował mnie od stóp do głów, niechętnym wzrokiem.
  – I mówi szef, że on jest dobry? – spytał, nadal niepewny.
  – Wątpisz w to, co mówię? – zapytał trochę czerwony ze złości ojciec.
  Ale zanim mężczyzna zdążył odpowiedzieć, do pomieszczenia wbiegł kolejny gliniarz, o nieco gburowatym wyglądzie.
  – Szefie, szefie! Mamy podejrzanego w sprawie z Szymańską! – oznajmił, najwyraźniej niezwykle z siebie zadowolony.
  Ojciec zacisnął szczęki i oparł głowę na dłoni.
  – Chodzi o jej męża, prawda? – spytał cicho.
  – Owszem, szefie!
  Ojciec westchnął głęboko i oznajmił:
  – Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Po prostu zaufajcie mojemu synowi. – I wyszedł. Po prostu wyszedł. Trzasnął drzwiami.

  Gdyby spojrzenie mogło zabijać, już dawno byłbym martwy. Gliniarze spoglądali na mnie jak na szkodnika, zapewne zastanawiając się, jak się mnie pozbyć.