czwartek, 6 kwietnia 2017

Young Detective, część 4

Jak zwykle, niemiernie się ucieszę z opinii ~
~
Dlatego teraz, kiedy jechałem zatłoczonym autobusem zżerały mnie nerwy, które można przyrównać było do czekania na powrót matki z wywiadówki. Do pojazdu weszło parę nacjonalistycznych dresów, którzy najwyraźniej jak to prawdziwi „dżentelmeni” uraczyli się wybitnym alkoholem i zaczęli śpiewać hymn. Co za brak mózgu.
  Jechałem jeszcze dwie minuty i wysiadłem wraz z grupą patriotów. Chyba szli na jakiś mecz. Wiedziałem,  że o tej porze w Niebieskiej Lagunie nie będzie zbyt dużo ludzi, więc los mi się uśmiechnął. Albo wręcz przeciwnie, posmutniał.
  Kiedy wszedłem do lokalu, poczułem w powietrzu delikatny dym papierosa od pobliskiej kelnerki, która najwyraźniej miała przerwę. Barman dokładnie pucował szklanki, nucąc przy tym Morskie Opowieści. W pubie nie było nikogo oprócz tej dwójki pracowników.
  – Dzień dobry! – Barman uśmiechnął się, ukazując przednie zęby, wśród których brakowało dwójki.
 Chciałbym żeby był dobry, pomyślałem. Nie odpowiedziałem na powitanie mężczyzny i rozejrzałem się po lokalu.
  – Szuka pan kogoś? – Barmanowi zszedł uśmiech z twarzy. – Szefa nie ma. Nie jest pan z sanepidu, prawda?
 Zaśmiałem się, choć w duchu w ogóle nie było mi do śmiechu.
  – Nie, nie jestem. Szukam dziewczyny. – Nadal rozglądałem się po lokalu.
  – Panie, a kto nie szuka? – zaśmiał się dobrodusznie barman, który najwyraźniej odczuł ulgę, że nie byłem z sanepidu. – Mężczyźni tu przychodzą nie raz właśnie po to, ale przyszedł pan za wcześnie. Niech pan wróci za godzinę, to będzie to na pewno dużo kandydatek. A patrząc na pana, to i tak nie może się pan pewnie odpędzić od kobiet. – Puścił do mnie oko i zabrał się za czyszczenie miksera.
  Gdybym był w lepszym humorze, to rozmowa z barmanem wydawałaby mi się o wiele zabawniejsza, ale teraz mruknąłem niezbyt pocieszonym tonem:
  – Źle mnie pan zrozumiał. Szukam mojej dziewczyny. Miała tu być.
  Barman chwilę zapatrzył się na ciemnozieloną ścierkę, którą pucował mikser. Po jakiejś minucie chyba sobie o mnie przypomniał i spytał:
  – Chodzi panu o tą? – wskazał dość niekulturalnie palcem postać siedzącą na końcu lokalu, której wcześniej nie zauważyłem.
  Nawet mu nie odpowiedziałem. Wiedziałem, że to ona. Siedziała z twarzą w rękach, lekko poruszając ramionami. Ubrana była w dżinsową kurtkę i czarne spodnie. Podbiegłem do niej i odruchowo objąłem ją ramieniem.
  – Zosia? Co jest? – spytałem, marząc o tym, że zaraz na mnie spojrzy, uśmiechnie się i oznajmi, że to wszystko było kawałem na pierwszego kwietnia.
  Pod moimi ramionami wyczułem, że płacze. Moje serce boleśnie ścisnęło się w bólu, ale starałem się tego nie okazywać. Dziewczyna mi nie odpowiadała, albo mnie nie usłyszała, albo zignorowała.
  – Zosia? – spytałem nieswoim głosem.
  Dziewczyna uniosła twarz, mokrą od łez. Była strasznie blada, a na jej twarzy malowało się przerażenie wymieszane ze smutkiem. Chwilę patrzyła przed siebie, po czym skierowała wzrok na mnie i delikatnie się uśmiechnęła, ujawniając swoje dołeczki.
  – Jest zupełnie tak, jak na naszym pierwszym spotkaniu… – Zosia pogłaskała mnie po ręce.
  Ona rzeczywiście chce zerwać. Cholera… Czy to przez to, że tak długo nie odbierałem? Wymyśli, że ją zdradzałem? Nie, to nie w jej stylu.
  – Ja… – zaczęła, a pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.
  – Powiedz po prostu, że chcesz ze mną zerwać – oznajmiłem tonem o wiele ostrzejszym, niż zamierzałem.
  Zosia spojrzała na mnie ze szczerym zdziwieniem.
  – Co? Czemu miałabym z tobą zerwać? – Dziewczyna ujęła moją dłoń z swoje ręce.
  No to zbiła mnie z pantałyku. Oczywiście, że nie chciała ze mną zerwać! Może i odgaduję zabójcę w pierwszych minutach filmu, ale spraw miłosnych kompletnie nie pojmuję.
  Uśmiechnąłem się do dziewczyny krzepiąco i pogładziłem ją po policzku.
  – Po prostu… źle mi się wydało. Więc, dlaczego płaczesz? – spytałem.
  Byłem zdziwiony, z jaką szybkością człowiek może zmienić mimikę twarzy. W ułamku sekundy posmutniała i wyglądała, jakby się miała znowu rozpłakać.
  – Pamiętasz moją ciotkę, prawda? – spytała, odwracając wzrok.
  – Jasne – stwierdziłem. Nie trzeba było być detektywem, czy Sherlockiem, żeby domyślić się, że coś stało się właśnie jej ciotce. – Co z nią? – spytałem, kiedy przez dłuższy czas nie odpowiadała.
  – Nie żyje… – wydusiła, a po dokończeniu z jej oczu polały się kolejne strumienie łez.
  Zareagowałem natychmiastowo i mocniej ją przytuliłem, żeby poczuła, że może się wypłakać.
  Jej ciotka była dla niej jak matka. A nawet więcej, dlatego nie zdziwiła mnie jej rozpacz. Chciałem ją pocieszyć, tak jak przy naszym pierwszym spotkaniu. Nie miałem żadnych słów, dodawałem jej otuchy, głaszcząc ją po głowie. Po chwili wyszeptała w mój tors:
  – To się stało wczoraj… Podobno potknęła się o chodnik, przewróciła i doznała śmiertelnych obrażeń czaszki. To był rzekomo wypadek. Ale ja w to nie wierzę.
  Spojrzałem w jej ciemne oczy, które były przepełnione szczerością i zawziętością.
  – To było morderstwo. – Zosia oznajmiła to z taką pewnością, jakby było to oczywiste.
  Dziewczyna chciała coś dodać, ale ja na coś wpadłem. A co, jeśli…?
  – Kiedy dokładnie zmarła twoja ciotka? – spytałem.
  – Wczoraj, gliniarze powiedzieli mi, że to było koło dwudziestej drugiej – stwierdziła, wycierając nos. – A co?
  Cholera, cholera, cholera. Rodzice chcieli, żebym zajął się zabójstwem właśnie tej kobiety! Westchnąłem głęboko, zwracając tym uwagę Zosi.
  – Twoja ciocia… Jest, to znaczy była… jakąś bardzo dobrą znajomą moich rodziców. – Zapatrzyłem się na barmana, który od dłuższego czasu się nam przyglądał. – Wczoraj moi rodzice chcieli, żebym zajął się  jej rzekomym wypadkiem, ale oni tak samo jak ty nie wierzyli, że to był przypadek. Również podejrzewają zabójstwo.
  Zosia spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Było w nim coś z rozpaczy, ale również z pragnienia. Ewidentnie chciała zrobić wszystko, żeby znaleźć mordercę.
  – Proszę! Michał, tylko ty możesz to zrobić! Nie chcę, żeby ludzie pomyśleli, że umarła od upadku.
  Naprawdę nie chciałem tego robić, zajmować się zgonami. Ale kiedy zobaczyłem, jak dziewczyna patrzy na mnie ze łzami w oczach, nie wytrzymałem. Złapałem ją za rękę, popatrzyłem głęboko w oczy i oznajmiłem:
  – Nie martw się. Dopilnuję, żeby złapali zwyrodnialca, który to zrobił.
***
  – Szefie, ja wszystko rozumiem – mruknął jeden z niższych szczeblem  gliniarzy. – Ale pański syn nawet nie ma szkolenia! Nie możemy…
  – Sprzeciwiasz się rozkazom? – warknął mój ojciec na policjanta.
  Gliniarz zlustrował mnie od stóp do głów, niechętnym wzrokiem.
  – I mówi szef, że on jest dobry? – spytał, nadal niepewny.
  – Wątpisz w to, co mówię? – zapytał trochę czerwony ze złości ojciec.
  Ale zanim mężczyzna zdążył odpowiedzieć, do pomieszczenia wbiegł kolejny gliniarz, o nieco gburowatym wyglądzie.
  – Szefie, szefie! Mamy podejrzanego w sprawie z Szymańską! – oznajmił, najwyraźniej niezwykle z siebie zadowolony.
  Ojciec zacisnął szczęki i oparł głowę na dłoni.
  – Chodzi o jej męża, prawda? – spytał cicho.
  – Owszem, szefie!
  Ojciec westchnął głęboko i oznajmił:
  – Nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Po prostu zaufajcie mojemu synowi. – I wyszedł. Po prostu wyszedł. Trzasnął drzwiami.

  Gdyby spojrzenie mogło zabijać, już dawno byłbym martwy. Gliniarze spoglądali na mnie jak na szkodnika, zapewne zastanawiając się, jak się mnie pozbyć.