wtorek, 25 lipca 2017

Potestatem; Wymiana. Rozdział 1

Rozdział 1.


Znowu dostałam piłką w głowę. Właściwie najpierw zupełnie tego nie poczułam, zorientowałam się dopiero, kiedy usłyszałam chichot za moimi plecami.
  – Mańczak! – ryknął szorstki, niski głos. – Jesteś teraz na wystawie? Co ty właściwie teraz robisz? Skup się na grze!
  O tak, mój nauczyciel od wuefu nie owijał w bawełnę. Nie należał do uległych, miłych czy spokojnych ludzi. Pragnął, by wszyscy mieli wpojoną dyscyplinę oraz szacunek. Wydawało mi się, że był kiedyś profesjonalnym trenerem siatkówki, więc i od nas oczekiwał perfekcyjnej gry. Zlustrowałam go kątem oka; przyglądał się przebiegowi gry spod swoich krzaczastych brwi, co chwilę dmuchając w czerwony, niczym jego nos, gwizdek.
  – Za jakie grzechy muszę być z nią w drużynie, co? – odezwał się ubolewający, damski głos niedaleko mnie.
  Dość niechętnie się odwróciłam, i tak wiedząc do kogo należy ten głos. Za mną stały Monika i rzesza jej oddanych fanek. Przepraszam, „przyjaciółek”. „Przyjaciółek”, łażących za nią jak za idolką oraz czczących każdy jej ruch. Nigdy nie pojęłam, dlaczego, chociaż z drugiej strony ciągnie swój do swego.
  Monika była dość niska, jak na swój wiek, byłam od niej o głowę wyższa. Podczas wychowania fizycznego swoje długie do pasa, blond włosy, związywała w kitkę na czubku głowy. Zawsze uśmiechała się ironicznie, spoglądając na ludzi z góry. W jej nieco zbyt blisko osadzonych, ciemnych oczach czaił się złowrogi błysk.
  – Ogarniasz, że gramy w siatkówkę, a nie w zbijaka, nie? – spytała jedna z dziewczyn, złoślwie się uśmiechając.
  – Nie, nie, to jej tajna technika, odbija piłkę głową – odpowiedziała jej inna.
  Przewróciłam oczami i wróciłam do gry. Z lekką rezygnacją postanowiłam się bardziej przyłożyć do siatkówki. Nienawidziłam jakiegokolwiek sportu, ale moja średnia błagała o litość.
  Całe szczęście, po jakiś dziesięciu minutach traner oznajmił, niczym klawisz wypuszczający więźnia na wolność:
  – Dobra, starczy. Do szatni.
  Dzikie tłumy, nie czekając, aż dopowie coś więcej, udały się w kierunku przebieralni. Chciałam się przecisnąć pomiędzy grubym chłopakiem, ale ten mnie popchnął i warknął:
  – Nie widzisz, że idę, Mańczak?
  Pewnie, że widzę. Ciebie się nie da nie zauważyć, pomyślałam, ale nie miałam najmniejszej ochoty na konfrontację z nim, więc bez słowa przecisnęłam się w prawo.
  Kiedy po kilku minutach cierpień dostałam się do przebieralni, Monika oraz jej wierne fanki już tam były.
  Moja spocona, czerwona bluzka lepiła mi się do ciała. Zdjęłam ją, wypsikałam się dezodorantem i narzuciłam na siebie moją standardową, spraną bluzę. Chciałam założyć spodnie, ale nigdzie nie mogłam ich znaleźć. Byłam pewna, że zostawiłam je w torbie, więc sprawdziłąm ją jeszcze parę razy, po czym zaczęłam rozglądać się po szafkach i pod nimi, lecz nie znalazłam po nich śladu. Westchnęłam, zdenerwowana tym, że będę musiała odezwać się do tych pustaków.
 – Ej, widział ktoś moje spodnie? Takie czarne… – mruknęłam, spoglądając na malujące się dziewczyny.
 – Tego szukasz, koleżanko? – spytała moja ulubiona „koleżanka” Monika, trzymając moje jeansy, tak jakby były skażone.
  – Ta – warknęłam, chcąc je jej wyrwać, ale była szybsza i rzuciła je do jednej z fanek. Chyba Asi.
  – No naprawdę, co jak co, ale to jest bardzo dojrzałe. Rodzice byliby z ciebie dumni – oznajmiłam Monice, klaszcząc.
  – Ja ich przynajmniej mam, w przeciwieństwie do ciebie! – krzyknęła na mnie, wyrywając moje biedne spodnie dziewczynie i zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, podeszła do niewielkiej umywalki znajdującej się w rogu pomieszczenia i odkręciła kran. Przerażona sytuacją, podbiegłam do niej, niestety, miałam rozwiązane sznurowadła, potknęłam się i padłam jak długa na podłogę, boleśnie przygryzając sobie język do krwii. Oczywiście wywołało to salwy śmiechu pomiędzy dziewczynami.
  Nie zważając na mój niefortunny upadek, wycierając rękawem krew, która zdążyła wyciec mi na usta, podeszłam do Moniki i złapałam za moje spodnie. Oczywiście, były całe przemoczone.
  – Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, tak jakoś mi wpadły do umywalki… Chodźcie, dziewczyny.
  Wszystkie były już ubrane, więc wyszły wraz z Moniką, cicho się śmiejąc.
  – Ja piernicze – mruknęłam do siebie. Dziewczyna przeszła samą siebie. Schowałam moje mokre spodnie do worka, a sama założyłam spodenki do wuefu. Oj czuję, że będzie mi cieplutko, pomyślałam, zakładając krótkie, granatowe szorty. A żeby tak ktoś ją udusił, tą małą, cholerną…
  W tej samej chwili zadzwonił dzwonek i przerwał tym samym moje przeklinanie Moniki. Z głową pełną pesymizmu wyszłam z szatni, zarzucając plecak na jedno ramię i worek na drugie.
  Udałam się do sali informatycznej, wyprzedzana przez spieszących się na lekcje uczniów. Nacisnęłam na klamkę i na chwilę się zatrzymałam. Znowu spóźnię się na lekcje… No cóż, trudno się mówi, pomyślałam i pewnym ruchem otworzyłam drzwi.
  Nasza sala informatyczna nie była niczym niezwykłym, ale nie odbiegała od standardów. Parenaście stanowisk komputerowych ustawionych zgodnie z kształtem pokoju, a na ścianach wiszące tablice z instrukcją obsługi programów komputerowych.
  Przy środkowym komputerze siedziała pani Kowalska, bardziej pasująca do siedzenia w bujanym fotelu i robienia na drutach, niż do nauczania informatyki. Serio. Miała wygląd typowej babci z filmów; dość ciemne włosy, obsypane siwymi pasemkami, upięte w wysoki kok, liczne zmarszczki na owalnej twarzy, własnoręcznie wyhaftowana chusta, spięta broszką w kształcie róży, grube denka okrągłych okularów oraz długie, kolorowe sukienki.
  – Przepraszam za spóźnienie – mruknęłam standardowo i zajęłam miejsce przy najbardziej oddalonym od reszty klasy stanowisku. Moje spóźnienie nie było żadną nowością. Powodem zazwyczaj była Monika. No, nie zawsze ona, zdarzało się również, że wyręczały ją w tym jej fanki. Raz, na przykład, kiedy korzystałam z toalety, ktoś wylał na mnie wodę z góry. Innym razem, ktoś podłożył mi nogę tak, że spadłam ze schodów. Różnie bywało, ale nie miałam zamiaru się poddać, zazwyczaj zaciskałam zęby i to ignorowałam, chociaż nie raz było mi ciężko, ale wydawało mi się, że gdybym się rozpłakała, albo w inny sposób okazała przegraną, to pokazałabym, że jestem słaba i dałabym im darmową satysfakcję.
  – Vanesso! – Nauczycielka załamała ręce. Tylko czekałam na to, aż zrobi mi wywód o tym, że nie powinnam się spóźniać, ale się zdziwiłam. – Możesz mi powiedzieć czemu masz na sobie krótkie spodenki, kiedy za oknem jest taka pogoda?
  Szybko rzuciłam wzrokiem na Monikę, która przyglądała mi się z lekkim uśmiechem na ustach.
  – Po prostu… Wydawało mi się, że jest cieplej – mruknęłam, wywołując ciche śmiechy dziewczyn.
  Kobieta cmoknęła z dezaprobatą.
  – Powinnaś się cieplej ubierać – oznajmiła. Musiałam przyznać, to była niezwykle przydatna rada.
   Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc tylko kiwnęłam głową. Reszta klasy zaczęła już rozmawiać, na co pani Kowalska chrząknęła znacząco i oznajmiła:
  – No, kochani dzisiaj muszę wypisać oceny, więc macie wolne.
  Usłyszałam podniecone szepty uczniów. Tak, super.
  Odpaliłam komputer, który po naciśnięciu przycisku, zawarczał głośno. Po chwili na ekranie ujrzałam dość dziwną tapetę przedstawiającą hybrydę Michael’a Jackson’a z pingwinem.
  Nie widząc innego rozwiązania włączyłam przeglądarkę i weszłam na YouTuba. Chciałam odpalić jakiś filmik, ale wyskoczyła mi reklama, promująca pewną stronę z artykułami. Chciałam ją po prostu wyłączyć, ale przez przypadek w nią kliknęłam. Nieco zdenerwowana chciałam ją zminimalizować, ale moją uwagę przykuł tytuł jednego z artykułów. „Światowy sukces Polki, Anity Mańczak”. Serce załomotało mi w piersi tak mocno, że aż zabolało. Nie, to musi być przypadek, na pewno… Kliknęłam w artykuł i przeczytałam go z zdezorientowaniem.
  „Anita Mańczak jest jednym z licznych polskich imigrantów w Anglii. Żyła bardzo przeciętnie, ale „od zawsze marzyła o czymś więcej”, jak to sama określa. Wygrała pieniądze na jednej z loterii i postanowiła stworzyć salon piękności w Londynie. Początki nie były dobre, najpierw miała stosunkowo mało klientów, ale coś sprawiło, że do jej salonu przychodziło coraz więcej kobiet. Wszystkie były niezwykle zaskoczone wysokim standardem obsługi i przyjemną atmosferą. Pewnego dnia, zaszokowana Anita gościła w swoim zakładzie samą Beyonce! Inne gwiazdy światowej popularności również chciały sprawdzić standardy tego prowadzonego przez Polkę salonu. Pojawiły się tam m.in. Rihanna, Angelina Jolie czy Michelle Obama. Naszej redakcji udało się przeprowadzić wywiad z Anitą.
  Redakcja Vivat!: Czy początki pani firmy były bardzo trudne? Myślała pani przez chwilę, żeby zamknąć salon?
  Anita Mańczak: Oj początki zdecydowanie były trudne, jak to zazwyczaj początki. Przychodziło bardzo mało klientów i mimo tego, że byli zadowoleni z usług, ja czułam niedosyt. Ale nigdy nie myślałam nad tym, żeby zamknąć mój interes. To było i zresztą nadal jest całe moje życie.
  RV!: Jak to się stało, że nagle przybyło do pani tyle klientów?
  AM: Sama do końca nie wiem. To chyba przez to, że zainwestowałam w reklamę w telewizji i w ciągu jednego, może dwóch dni przybyło mi ogrom klientów.
  RV!: Nasi czytelnicy chyba najbardziej wyczekują na to pytanie: Jak to jest obsługiwać gwiazdy takiego formatu?
  AM: Być może rozczaruję moja odpowiedzią, ale to prawda. Na początku oczywiście, jest lekki stres, ale potem całkowicie znika. Wszystkie te sławne kobiety były niezwykle miłe i skromne. Nie gwiazdorzyły, były po prostu sobą i to było chyba najpiękniejsze. To, że nawet takie osobistości są też ludźmi.
  RV!: Jak udaje się pani pogodzić pracę z rodziną? Wiemy, że salon pochłania dużo pani czasu…
  AM: Trudno mi o tym mówić, ale… Miałam męża, który zostawił mnie, kiedy zaszłam w ciążę. Moja córka… mieszka ze swoją babcią, odwiedzam ją tak często, jak tylko mogę.
  RV!: To naprawdę smutne, że jakiś człowiek mógłby zostawić tak wspaniałą kobietę jak pani. Myśli pani, że teraz tego żałuje?
  AM: Nie mam pojęcia, ale szczerze mówiąc zamknęłam już w swoim życiu ten rozdział i nie chcę do niego wracać.
  Nie mogłam czytać dalej. Byłam zszokowana, zdezorientowana i smutna równocześnie, o ile tak się da. Wujek od dawna wpajał mi, że matka nie żyje, umarła na raka, kiedy ja byłam niemowlęciem. A teraz jakaś Anita Mańczak, czyli kobieta z imieniem i nazwiskiem mojej mamy, odpowiadała na pytania do wywiadu. Nie byłam pewna czy to moja matka. Podobno ta kobieta ma córkę, którą odwiedza, więc wydawało się być co najmniej nieprawdopodobne, ale mimo wszystko, wydawało mi się to co najmniej dziwne, więc jeszcze dziś chciałam o to spytać wujka.

^^^
Yo! Nie pogardziłabym jakimś komentarzem na zachętę, albo wprowadzającym jakieś poprawki - każdą opinię czytam i każdą biorę do serca.